Ostatnio nareszcie miałam trochę czasu na przeczytanie paru “normalnych” książek, które tym razem nie wchodziły w zakres moich obowiązków uczelnianych ;-) Widać potrzebna była mi taka zmiana repertuaru, bo od razu wpadłam na nowy pomysł. Czytając kolejne pozycje, czasem byłam usatysfakcjonowana, a czasem po prostu zażenowana i lekko zdziwiona, że coś takiego w ogóle trafiło do druku. I wtedy pomyślałam…dlaczego by właściwie nie zacząć pisać dla Was recenzji książek podróżniczych? ;-) Dlatego też dzisiaj zapraszam Was do nowego działu “Na półce”! Będę w nim opowiadać o książkach podróżniczych, które miałam okazję przeczytać i które Wam serdecznie polecam albo wręcz przeciwnie… ;-) Naszą pierwszą, wspólną, książkową podróż zaczniemy od relacji z podróży Fabiana Sixtusa Körnera pt.”Podróżnik do wynajęcia”.
Kiedy zobaczyłam książkę Körnera w księgarni, spodziewałam się relacji z podróży Niemca, który podejmuje się wszelkich możliwych prac charakterystycznych dla danego kraju, co to by miał środki na dalszą podróż. Przynajmniej tak to rozumiałam, zważywszy na okładkę książki – zdjęcie Körnera w roli kierowcy rikszy. Jednak po przeczytaniu krótkiego opisu okazało się, że w czasie podróży Körner zamierzał pracować w zawodzie czyli jako architekt bądź fotograf. “Ok, czemu nie.”- pomyślałam i postanowiłam kupić tę książkę, mimo że moje oczekiwania były nieco inne. W końcu, co by nie mówić, pomysł Körnera też wydawał się całkiem interesujący.
Jednak z przykrością muszę stwierdzić, że na pomyśle się ta książka niestety kończy…Czytając ją czułam się jakbym siedziała na piwie z kumplem, który właśnie po dwóch latach wrócił ze swojej czeladniczej wędrówki i nie do końca potrafi przekazać mi to, co najistotniejsze, a co najgorsze momentami mnie nudzi, mówi byle jak i mam ochotę pójść do domu. Książka zupełnie nie spełniła moich oczekiwań, właściwie mnie zawiodła. Po pierwsze, za dużo w niej pierdół, a za mało konkretów. Mimo tego, że autor odwiedził jedne z najbarwniejszych państw świata, w książce nie znajdziemy o nich za wiele informacji. Za to znajdziemy ogrom anegdotek związanych z paleniem trawki, halucynacjami po wątpliwych używkach, prostytutkami, a nawet prawie 10-stronicową opowieść o pękniętej prezerwatywie i poszukiwaniach pigułki “po”w Kuala Lumpur. Do tego dochodzą wciąż przewijające się rozterki sercowe i miłosne podboje autora – z czasem dość irytujące.
Cóż, dla mnie książka podróżnicza to przede wszystkim ciekawe, trzymające w napięciu przygody podróżników, ich przemyślenia dotyczące obcych kultur, czy wskazówki dla innych ludzi, którzy w przyszłości wybierają się w te same miejsca. I tego też oczekiwałam od Körnera, który niestety mocno mnie zawiódł. Rozdziały są bardzo krótkie, chyba więcej dowiadujemy się o lotnisku, na którym lądował niż o samym kraju… Cała relacja bardzo ogólnikowa, lakoniczna, brak w niej istotnych szczegółów. Mam wrażenie, że autor bardziej skupia się na samym sobie niż na otaczającym go świecie.
Kolejna sprawa to totalny brak fotografii, co bardzo mnie dziwi, tym bardziej, że autor jest z zawodu właśnie fotografem. Jedyne co możemy znaleźć w książce, to kody QR, które odsyłają nas do strony internetowej autora (http://journeyman-buch.de) i umożliwiają oglądanie zdjęć i filmów z jego podróży.Chyba lepiej od razu przejść do tej strony i nie czytać całego dziennika, przynajmniej na zdjęciach możemy zobaczyć odrobinę świata ;-)
Nie będę tu nikogo oszukiwać, po prostu mi się nie podobało! Jeśli ktoś z Was kiedyś sięgnie po tę pozycję, to z przyjemnością posłucham jego wrażeń ;-) A może już ktoś z Was miał okazję ją przeczytać? Czekam na Wasze odpowiedzi w komentarzach ;-)
Miłego popołudnia!
Brak komentarzy